piątek, 23 sierpnia 2013

Się porobliło...

Żadne wytłumaczenia nie są dobre, ale co zrobić? Koleżanki zapłakane przychodziły po radę i pocieszenie, menadżerka mnie nie nienawidzi, przez co tak się pokłóciłam, że prawie mnie zwolnili, skończyło się tylko (na szczęście) na dochodzeniu o zaniechanie obowiązków, przez które przebrnęłam. I zmiana miejsca zamieszkania - tymczasowo co prawda, ale zawsze to mnóstwo zachodu, stresu i w ogóle. A mobilizujące to, że w nowym domu nowe zasady!
Cel ostatni nie osiągnięty, przesuwam go po prostu w czasie. Wierzę, że to tylko kwestia CZASU.
CZAS... Muszę też zrozumieć, że nie od razu schudnę i nie mogę się załamywać. Na dniach zapisuję się na siłownie!

piątek, 16 sierpnia 2013

Czuję, że ze mną coraz lepiej. Nie ulegam już każdym napadom, wczoraj udało mi się kilka przezwyciężyć. Przeczytałam, że należyte wysypianie się pomaga z zapanowaniu nad apetytem. Może stąd brały się te moje masakryczne napady w pracy -> mój szef wymyślił mi straszny grafik - prawie cały miesiąc kończę pracę po 1 w nocy, przestawiłam się, więc nie mogę spać do 3, 4, a wstaję po 13, 14 xD. Poprosiłam o inny następny grafik. Wierzę, że teraz będzie już tylko lepiej :) Musi być... i Będzie! TAK! 
Listę celów już wypisałam. Nie jest to przecież jakieś mega wyzwanie, lecz utrata +/- utrata 1,5-2 kg na tydzień. Nie drastycznie, normalnie. 
A jaka radość będzie jak się uda :)
64 kg 1 września to już będzie dla mnie mega osiągnięcie, bo od 2 miesięcy nie mogę zejść poniżej 67,5 xD...
Wiem, że uda mi się! Zrobię wszystko żeby mi się udało! Wierzę, że pierwszy cel - 67 kg do 22 sierpnia osiągnę przed czasem! Jak się zawezmę to zawsze szybko chudnę na początku diety!
A jaka dieta? Przede wszystkim mnóstwo warzyw, sporo owoców, tylko pełnoziarniste produkty. ZERO słodyczy! Zdecydowałam, że nie mogę sobie obcinać wszystkiego, zwłaszcza, że pracuję w pizzerii xD więc pizzette bez sera mogę jeść tylko do 17. Dziś na przykład i jutro mam na 17, więc dziś i jutro nie ma opcji jedzenia tego :P takie dobre rozwiązanie :) Zjem w niedzielę. To jest jakieś 300-350 kcal. 1000 kcal dziennie nie mam zamiaru przekraczać!

Bilans:
Śniadanie: kawa
II śniadanie: płatki Alpen bez cukru (187)
Obiad: fasolka szparagowa (54), kotlety sojowe nie smażone (157), surówka (35)
Przekąska: serek wiejski light (121)
Kolacja: sałatka warzywna* (195)

Razem: 749/1000 kcal

Jakbym już nie wytrzymywała z głodu to pozwolę sobie na wpierdzielenie garści papryki czerwonej!
O!

Sałatka warzywna, którą mogę sobie skomponować ze składników w pracy: 
garść sałaty lodowej
10 pomidorów koktajlowych
łyżka nasion słonecznika
20g cebuli czerwonej
10 czarnych oliwek
150 g papryki czerwonej
garść świeżego szpinaku
łyżka kukurydzy


Kurwa jak dzisiaj mi to nie wyjdzie to się powieszę chyba :/ To będzie znaczyło, że jestem totalną świnią, obżartuchem, który nie zasługuję na nic, bo nawet nie potrafi zapanować nad sobą!
Wierzę, że dam radę. W końcu to tylko jednodniowe menu do zrealizowanie, do jasnej cholery xD

wtorek, 13 sierpnia 2013

Ja czy nie ja?

Nie miałam internetu :/
Cóż ostatnio przeczytałam książkę pt. 'Dieta (nie)życia'. Jedno zdanie, które przekręciło mi w głowie -> "Tata zawsze się odchudzał, ale tylko mi udało się schudnąć"....
Przecież odchudzanie to nie jest coś co  łatwo przychodzi i dodatkowo wychodzi. To dlatego na blogach tak często czytam o porażkach... Niestety... Przecież to skomplikowane przedsięwzięcie, które prowadzi do walki człowieka z jego zwierzęcą naturą -> naszym mózgiem musimy przecież przezwyciężyć instynkt! Zapanować nad instynktem.
Postanowiłam że mi się uda.
Szczególne -> muszę ograniczyć alkohol do gigantycznego minimum, przy czym jak już będę coś piła to tylko wino wytrawne. Potem jak wypije za dużo to tracę kontrolę i zaczynam jeść, następnego dnia na kacu też niestety sobie pozwalam - mój wycieńczony mózg nie jest tak skory do współpracy. W końcu mam nadzieję całkowicie przestać pić alkohol. Nie będzie mi łatwo, bo bardzo lubię wypić.

Taka dziś zdołowana jestem. Mój były (wcześniejszy niż ostatni) znalazł sobie kobietę. Jestem bardzo szczęśliwa, że mu dobrze i w ogóle. Nie wiem czy to to, że ciągle coś do niego czuję, czy co, bo w końcu był dla mnie strasznym skurwysynem i draniem... Przecież nasz związek zakończył się jak razem z mamą wyrzuciłyśmy go z domu... Ostatnio jednak stwierdziłam, że to z nim mogłabym, próbować być do końca życia. Nie chodzi tu o niego samego, ale o uczucia które do niego żywiłam. Chyba do nikogo tyle nie czułam...
W każdym razie, na pewno to, że znalazł sobie inną dziewczynę rozwinęło te smutki... Co sprawiło, że się nią zainteresował? Czy ona ma coś czego nie mam?
Nie wiem. Rozmawialiśmy przed chwilą, przyjacielsko, powiedział, że dojrzał ją.... Dojrzał... Ja nigdy z tłumu się nie wyróżniałam... Farbuję włosy, ale nie na mocno odbiegający kolor od mojego własnego... Chciałam sobie zrobić tatuaż, już nawet miałam prototyp wzoru i nagle przyśniło mi się, że tego żałuję i stchórzyłam... Mam jeden tatuaż, chcę mieć więcej, podoba mi się to. O co  mi chodzi? Kim ja jestem?
Ona ma ostro rude półkrótkie włosy, tatuaże...
Nie w tym rzecz, że ona to ma a ja nie... Chcę znaleźć odpowiedź na pytanie kim jestem... Farbuję włosy z blondu na brązowo-rudawy kolor, mam tatuaż, chcę nowy, spory tatuaż, ale obawiam się... Obawiam się, że będę źle wyglądała w mocno rudych włosach, że za duży tatuaż będzie mi przykrzył życie w przyszłości...
Stanowię o sobie. Mam wierną przyjaciółkę, której jestem pewna. Utrzymuję się sama, utrzymuję mamę. Skończyłam studia, które chciałam, rzuciłam palenie, potrafię się powstrzymać od głodu na 9 dni...
Dlaczego jestem niedowartościowana? Bo taka jestem. To odpowiedź na to dlaczego jest jak jest. Dlaczego sprzątałam kible przez ostatnie pół roku.  Dlaczego pracuję w pizzerii teraz. Dlaczego mam jakąś pierdoloną bulimiczno-anorektyczną żarłoczność psychiczną?!
Nie potrafię jeść przez ponad pół dnia, a potem nie potrafię się powstrzymać...
Ja pierdole...

poniedziałek, 29 lipca 2013

No i pokarało mnie. Znowu. Jak poprzedni dzień udało mi się trzymać, tak dzisiaj przyszła klęska. I to podwójna. Otóż zjadłam kids pizze (ok 500 kcal), ze 3 kawałki Margharity (ok 180 kcal jeden) i miałam się spotakć z moją przepiękną i chudą koleżanką z pracy wieczorem. Tak mi było wstyd, że tyle zjadłam tuczącego, i że w ogóle jestem taka gruba, że okłamałam ją pisząć jej smsa, że nie ma mnie w domu. A Piękna oczywiście go nie przeczytała i po prostu przyszła po pracy jak się umówiłyśmy. Ja w dole miałam już trochę wypite... Przyznałam się do kłamstwa i powiedziałam jakie jest jego podłoże... Piękna powiedziała, że od dziasiaj się za mnie zabiera, że mi pomoze powrócić do mojej figury, że pomoże mi stać się chudą! Chciałam żeby zabrała moje łakocie jakie mi pozostały - czyli pół paczki mleka w proszku i rożerk z zamrażarki, ale powiedziała, żebym sobie to zjadła ostatni raz, bez wyżutów sumienia. Tak też postanowiłam uczynbić. Wziąć ją za wzór i za siostrę, za wsparcie, za thinspirację... I też postanowiłam zjeść za ostatni raz xD kupiłam pizze (co to za głupota... pracuję w pizzerii... -.-'...) batona caramel, monster muffina i piwo. Dodam, że piję wino xD 
Czuję niepewność... Bo po prostu sobie nie ufam! Co z tego, że Piękna będzie mnie pilnować i motywować, jak ja mam te swoje napady... Cóż. Nie ma wyjścia. Muszę zacząć panować nacd własnym życiem. 
Dzisiaj doszłam do wniosku, że to jakaś zła wola, siła, zły duch, jakaś władza, kusiciel czy może po prostu głos, który najzwyczajniej namawia mnie do odpuszczania i podejmowania prostych, więc często zgubnych decyzji... Muszę mu się przeciwstawić! Nie ma innego wyjścia! Kto panuje nad moim apetytem? Przecież tylko ja! Muszę wygnać ten zgubny głos, to zło, które namawia mnie 'ostatni raz' do obżarcia się. 
Piękna będzie moją thinspiracją.
Liczę że mnie wspomoże, ale przede wszystkim wiem, że należy liczyć głównie na siebie!

czwartek, 25 lipca 2013

Znów się dałam oszukać! Sama przez siebie... 2 dni nic nie jadłam. Pięknie. Dałam się namówić wczoraj na wino. Było to bardzo niebezpieczne, gdyż po alkoholu ogarnia mnie syndrom pakmana i wpierdzielam co najbardziej tuczące. I pod wpływem namówiłam moją współlokatorkę żeby mi pizze kupiła przy okazji. Kiedy się zreflektowałam i zaczęłam do niej dzwonic, żeby zapomniała o tym o co ją poprosiłam okazało sie, że zostawiła telefon w domu. Pomyślałam, że jestem chyba skazana na wieczną porażkę. Koniec końców -co zachwycające - nawet przygotowałam tą pizze, walczyłam ze sobą długo i w końcu jej nie zjadłam!! Rano z niedowierzaniem spojrzałam na niezjedzonego tucznika i poszłam się zważyć. Waga pokazała 66,4 kg! nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Przez 2 dni niejedzenia 3 kg różnicy! Wiem, że to w głównej mierze woda, ale jak przyjemnie było ujrzeć te liczby! Taka byłam zachwycona, że pozwoliłam sobie zjeść 3 jabłka. I wtedy ogarnął mnie szaleńczy apetyt i w kolejności - kubeł lodów, pół paczki mleka w proszku (to moja słabość), frytki... 
Ale pokarało mnie. Kiedy byłam w stołówce dosiadło sie dwóch kolegów, w czasie rozmowy dojrzałam tą moją przepiękną chudziutką koleżankę z pracy i nie zastanawiając się nad niczym zawołałam ją, żeby się do nas dosiadła. Dopiero kiedy usiadła - taka piękna i chuda (sama niczego sobie nie kupiła, bo stwierdziła że wszystko jest tam bardzo niezdrowe) - uświadomiłam sobie, że jem frytki. Tłuste frytki z keczupem. Naraz mi się wstyd zrobiło. I jeszcze jak powiedziała z zawodem w oczach 'Frytki jesz?!'. Ale najbardziej zapadłam się pod ziemię kiedy mój kolega powiedział, że przytyłam i zaczął rozprawiać o moim efekcie jo-jo. Takiego buraka i wstydu dawno nie przeżyłam. Odłożyłam resztę tych frytek i już nie jadłam nic. Teraz leże w dresach/piżamie w łóżku z komputerem na kolanach, po uprzednim odmówieniu wszystkich spotkań towarzyskich, uprzedzeniu mojej współlokatorki, żeby udawała, że mnie nie ma w domu i po wyciszeniu telefonu. 
Po prostu się wstydzę! Jak mogłam tak bezmyślnie się roztyć! Ważyłam 58 kg! Odkąd pracuję w tej pizzerii nie mogę opanować moich kompulsji... Przytyłam 10 kg, i ludzie śmieją się z tego... Drugi kolega powiedział - 'No i na co nic nie jadłaś tyle czasu? Tyle się męczyłaś, a jeszcze więcej przytyłaś!'
Użalam się nad sobą. 
Żeby było śmieszniej to z winem w ręku xD Dobrze, że nie mam nic w lodówce, chociaż i tak nie mam apetytu po tym co się dzisiaj stało... I już nie dopuszczę, żeby moja koleżanka zobaczyła jak jem takie śmieci... Ewentualnie surowe warzywa i owoce. 
Jezu, przecież ja nie chcę jeść tego śmieciowego jedzenia! Chcę zdrowo się odżywiać i być chuda! W sobotę miałyśmy jechać na te zakupy... A jutro będę się bała stanąć na wagę! Jeszcze czeka mnie trudny weekend bo mam zamknięcia restauracji z rzędu... To nawet spać się nie da iść wcześniej... 
No cóż. Poużalam się jeszcze nad sobą tylko dzisiaj. Nie mam ochoty już nic jeść i tak. Jutro jest nowy dzień, na dodatek pas neoprenowy mi przyszedł na brzuch to do pracy będę mogła go zakładać, może mi trochę brzuch schudnie przy takiej harówie. 
Zważę się rano. I napiszę. Chociaż tych lodów waga nie pokaże :/ to dopiero jutro wyjdzie... :( Ale jestem głupia. I dla chwili przyjemności... Zaraz zaraz... Nie wiem czy była to przyjemność... Może pierwsze 2 łyżki lodów były mega smaczne, ale jak wcinałam końcówkę, to myślałam, że się obrzygam :/ jej... Jestem obleśna... Muszę się pozbyć tego przekonania, że to co słodkie jest dobre. Przecież to jest masakra! Sam HFCS, który powoduje szybkie tycie i szybki skok cukru we krwi. Insulina zadziałała i faktycznie natychmiast zrobiłam się senna. Czyli co?! Kupiłam lody za 2,50 funtów, żeby poczuć chwilunię przyjemności, zaraz opchanie się, wyrzuty sumienia, uczucie puchnięcia, masakryczną senność i koniec końców demobilizację, frustrację, smutek i zbędne kilogramy, których przecież tak chcę się pozbyć! Boże! Cóż za przejaw głupoty... Bo organizm domaga się składników odżywczych - ale przecież nie lodów karmelowych! Czemu nie poprzestałam na tych jabłkach?!
Nic to. Będę miała na uwadze to co tu napisałam. 
Nie chcę popełniać już takich błędów. 
Zastanowię się na drugi raz kolejny raz. Bo widocznie tak trzeba. Muszę pamiętać - i tak ten czas minie!

wtorek, 23 lipca 2013

Skąd się to bierze?

Cały dzień wytrzymałam na głodzie. Leżę teraz na łóżku i umieram - nie dlatego, że jestem głodna. Głód mi nawet nie przeszkadza. Tylko CHCĘ mi się coś zjeść. Mam ochotę na słodkie. Czekoladę bym zjadła. Z pewnością mój organizm domaga się cukru. Energii. 
Leżąc w wannie zaczęłam stosować tysiące racjonalizacji - może głodówka to bez sensu, lepiej na marchewce i fasolce, owocach siedzieć. Na pewno tak. Zawsze to będzie zdrowsze niż nie jedzenie niczego, a w szczególności nie jedzenie niczego i picie kawy... 

Cóż. Jakie są moje pobudki do bycia szczupłą? Prawdę mówiąc zawsze jestem uśmiechnięta i radosna. Póki nie znajdę się sama, sama ze sobą. W lustrze. Mój wygląd to jedyne przyczyny mojego smutku. Bo jedynie z tym nie mogę sobie poradzić. Nie potrafię zapanować nad sobą. 

Żyjemy na Ziemi ze zwierzętami. Na równi jako mieszkańcy, lecz wyżsi rozwojowo. Zwierzęta w głównej mierze kierują się instynktem. Kiedy pies widzi sukę, która ma cieczkę, raczej rozum go nie powstrzyma przed zapłodnieniem jej. Taka zwierzęca natura, u ludzi też się nieraz objawia... Ludzie jednak mogą zdecydować, czy jak mają ochotę na seks to czy rzucą się na pierwszą lepszą zdobycz, czy może pokierują się wyższymi uczuciami i seks złączą z miłością. 
Gdybyśmy się nie rozmnażali to byśmy nie przetrwali. I tak samo jest z jedzeniem. Trzeba jeść żeby żyć. Jedzenie potrzebne do przeżycia nie uczyniłoby mnie grubym. Jem w nadmiarze. Niby zwierzę niższe w hierarchii, ale jakie zwierze obżera się jeżeli tego nie potrzebuje do przeżycia? 
Jeżeli zwierzę już wpierdziela, to przygotowuje się na okres bez pożywienia. Okres głodu. Ja jak patrzę na siebie w lustrze to widzę, że chyba przygotowałam się na jakiś wieczny i globalny głód. Człowiek dziki, wieki temu, raz polował i miał co jeść, a raz nie. I żył. 
Cały mój tłuszcz traktuję jako przygotowanie do głodu. Długo pracowałam na to, żeby AŻ TAK się zabezpieczyć xD
Kiedy tłuszcz zniknie - zacznę jeść.
23/072013
Z małym poślizgiem, ale głodówkę rozpoczynam od teraz. Jest teraz 6:40. Muszę pamiętać, że to nie jest jakiś ogrom czasu, a i tak on minie. TEN CZAS I TAK MINIE!! Muszę pamiętać co jest moim celem! Po co mam marnować czas na byciu grubą???? Bo zmierzyłam się i zważyłam... I jest tragedia...

Waga: 69.4 kg :( (przyznam, że po wczorajszym nocnym obżarstwie)
Wymiary:
Biust: 97
Talia: 81 (talia... nie ma talii, tylko wyglądam jak ścianki od beczki...)
Brzuch: 93
Biodra: 99
Udo/Udo: 56,5/58,5 (aż 2 cm różnicy?! czuję się jak jakieś monstrum :/)

Więc będę monitorowała codziennie rano moją wagę i wymiary podczas tej głodówki!
Muszę przecież tego lata wyjść jeszcze na plażę! Mieszkam nad morzem do jasnej cholery!
Uda mi się, wytrwam przynajmniej tydzień na tej głodówce! A potem -> będę na sokach warzywnych i owocowych!
Jestem zmotywowana!



21/07/2013
Przesrane...
Przyszła do nas do pracy nowa dziewczyna - śliczna, baaardzo szczupła - piękna - 43 kg. I umówiłyśmy się, że pojedziemy do pobliskiego miasta na zakupy. Mam sobie kupić strój kąpielowy również. Więc muszę do wyjazdu szybko schudnąć, bo jak ja się jej pokażę taka obtłuszczona?? :/ przecież to wstyd... Co ona sobie o mnie pomyśli... Że ile ja musiałam żreć żeby się do takiej grubości doprowadzić?! Na razie do 60 kg by mi wystarczyło... Jak kiedyś zrobiłam sobie głodówkę, to schudłam 8 kg przez 9 dni... To nie jest kurde długo - 9 dni. Pomyśleć, że odchudzam się już latami! więc 9 dni?... To pryszcz. Od jutra zacznę głodować. wypłata w piątek, więc w przyszłym tygodniu pewnie pojedziemy. Jakby mi się udało... <3
Uda się!
Czyli start 22/07/2013. Do 31/07/2013. Taki plan. Senesu się napiję przed snem.


20/07/2013
Jak na pierwszy dzień nowego/lepszego życia, to jestem z siebie dumna. Pracuję w kuchni w pizzerii i dziś był mój pierwszy dzień bez pizzy! Bardzo jestem z siebie zadowolona - jak na osobę z wiecznym atakiem obżarstwa poradziłam sobie bardzo ładnie.
Ściśle mówiąc to do godziny 21 nic nie zjadłam. Tylko kawa. Miałam iść do znajomych na kolację, ale poprosiłam, żeby nic dla mnie nie gotowali, bo mam problemy trawienne i nie chcę umierać. Bo chyba bym umarła, jakbym zjadła to co chcieli przygotować - Four Cheese Pasta...
Atak wziął mnie po 21, pognałam do sklepu nakupować sobie czegoś, kupiłam zupkę chińską i czipsy. Trzęsłam się strasznie na widok czekolady... Ale nie kupiłam. Jak wróciłam zjadłam miseczkę sałatki z kuskusa, nie całą miseczkę, bo 1/3 wyrzuciłam do śmieci, pół paczki czipsów - niestety, ale na szczęście się również opamiętałam i  wysypałam resztę do śmieci. Ciągle walczyłam z atakiem, więc zjadłam jabłko. Przeżyłam. Jutro zważę się. Zmierzę.
Będę chuda.

niedziela, 3 lipca 2011

Motywujące zagadnienie świadomego wyboru.

Chciałabym się dziś zastanowić nad zagadnieniem świadomego wyboru. Otóż doszłam do wniosku, że to, że wydaje nam się, że czegoś nie możemy zrobić, że nie jesteśmy w stanie, czy wydaje nam się, że nie damy rady, jest chyba błędnym sformułowaniem zagadnienia. Analizując - nie móc czegoś zrobić, to tyle co nie być w stanie, a więc nie potrafić, nie być zdolnym. Ażeby objąć zagadnienie jak najlepiej musimy spojrzeć na nie jak najszerzej. Człowiek nie potrafi polecieć bez skrzydeł, nie może się teleportować i nie jest zdolny do życia pod wodą. Jeżeli jesteśmy ludźmi bez żadnych chorób umysłowych, jeżeli w tym wielkim i uogólnionym zbiorze 'zwykłych ludzi' znalazł się choć jeden człowiek zdolny, potrafiący to coś uczynić, to oznacza to, że jako zwykli ludzie my też jesteśmy w stanie to zadanie czy coś tam innego wykonać. Jednak nie każdy przyzna mi rację, gdyż doświadczenie pokazuje mu co innego. Stąd wnioskuję, że to w jednostce następuje to ograniczające 'nie mogę'. Jednostka - czyli każdy poszczególny człowiek, indywiduum, zatem charakter, osobowość. My sami, czyli nic innego jak, nazwijmy to - umysł, dusza, czy myśli. Jeżeli WYDAJE nam się, że jesteśmy w jakiś sposób nie zdolni do danego czynu, to powinniśmy się zastanowić, czy sami sobie tego ograniczenia nie nakładamy. Czy NAPRAWDĘ nie możemy czegoś zrobić? Przykład palenia papierosów. Długoletni palacze, którzy decydują się na skończenie z nałogiem stają przed wielkim wyzwaniem. Każdy ma różne pobudki, które nim kierują, ale uzależnienie i przyzwyczajenie do papierosa, którego uwielbiają popalać, stwarza pewien rodzaj dysonansu - rezygnacja z czegoś, co się lubi, zatem z czegoś - z punktu widzenia palacza - przyjemnego, rozluźniającego, dobrego. Po 9 latach palenia chciałam rzucić z wielu przyczyn, ale też nie wyobrażałam sobie już dnia bez papierosa. Na raz palić i rzucić się nie da. Rzucałam co poniedziałek z mizernym skutkiem powtarzając sobie, że nie dam rady, że to za trudne. Logika jednak podpowiadała, że jest to możliwe, bo ludzie rzucają i żyją. Skoro komuś się udało, to mi też może. Tylko są tacy, którzy muszą włożyć w to więcej pracy, i są tacy, którym to przychodzi łatwiej. Zrozumiałam, że wszystko zależy od tego, czego się chcę. Bo jeżeli nie jest to kwestia móc - nie móc, to musi to być kwestia chcieć - nie chcieć. Czego bardziej chcę? Palić i czerpać chwilowe przyjemności z papierosa, czy zacząć oszczędzać pieniądze i zdrowie, a przy tym mieć nad sobą pełną kontrolę żyjąc bez wiszącego nade mną uzależnienia? Kiedy palacz dojdzie do odpowiedzi - załóżmy, że uzna drugą opcję za ważniejszą, prawdopodobnie łatwiej mu będzie wytrwać w postanowieniu, kiedy będzie wiedział, że tego chce bardziej. Tak przynajmniej mi się udało skończyć z nałogiem. Zdałam sobie sprawę, że wolę nie palić, wolę być wolna od codziennego palenia. 
I to jest właśnie świadomy wybór. Musimy również pamiętać, że pojęcia determinują rzeczywistość. Jeżeli mówimy "nie potrafię tego zrobić" zamiast "nie chcę tego zrobić" - to nic dziwnego, że ponosimy porażkę. 
Świadomy wybór to nic innego jak podjęcie odpowiedniej decyzji, czyli postanowienie będące wynikiem dokonania wyboru
Więc jeżeli postanawiam żyć zdrowo, zdrowo się odżywiać, dobrze wyglądać - a więc schudnąć wreszcie, to zasadniczą decyzją jaką CHCĘ podjąć (CHCĘ, bo to MOJE postanowienie), to trzymanie się odpowiedniej diety. Nie ma znaczenia już czy wybieram dietę warzywną, białkową, 800 kcal czy głodówkę - za każdym razem, kiedy najdą nas wątpliwości, poczucie zwątpienia, czy słabości, to należy zadać sobie pytanie - czego bardziej chcę?? Czy chcę żyć zdrowo, pięknie wyglądać, być z siebie zadowoloną, wytrzymać wreszcie w postanowieniach, czym wzrastać i podbudowywać się, czy chcę zjeść złamać się i zjeść coś tuczącego dla chwili przyjemności i po to aby w końcu odczuć wyrzuty sumienia i pogrążyć się w żalu?? Musimy pamiętać, że każdy dzień wytrwały w postanowieniu, to kolejny dzień wygrany. Im więcej dni wygramy, tym będzie nam łatwiej. Łatwiej dlatego, że będziemy robiły to co chcemy, z każdym dniem się w tym utwierdzając!

piątek, 17 czerwca 2011