poniedziałek, 29 lipca 2013

No i pokarało mnie. Znowu. Jak poprzedni dzień udało mi się trzymać, tak dzisiaj przyszła klęska. I to podwójna. Otóż zjadłam kids pizze (ok 500 kcal), ze 3 kawałki Margharity (ok 180 kcal jeden) i miałam się spotakć z moją przepiękną i chudą koleżanką z pracy wieczorem. Tak mi było wstyd, że tyle zjadłam tuczącego, i że w ogóle jestem taka gruba, że okłamałam ją pisząć jej smsa, że nie ma mnie w domu. A Piękna oczywiście go nie przeczytała i po prostu przyszła po pracy jak się umówiłyśmy. Ja w dole miałam już trochę wypite... Przyznałam się do kłamstwa i powiedziałam jakie jest jego podłoże... Piękna powiedziała, że od dziasiaj się za mnie zabiera, że mi pomoze powrócić do mojej figury, że pomoże mi stać się chudą! Chciałam żeby zabrała moje łakocie jakie mi pozostały - czyli pół paczki mleka w proszku i rożerk z zamrażarki, ale powiedziała, żebym sobie to zjadła ostatni raz, bez wyżutów sumienia. Tak też postanowiłam uczynbić. Wziąć ją za wzór i za siostrę, za wsparcie, za thinspirację... I też postanowiłam zjeść za ostatni raz xD kupiłam pizze (co to za głupota... pracuję w pizzerii... -.-'...) batona caramel, monster muffina i piwo. Dodam, że piję wino xD 
Czuję niepewność... Bo po prostu sobie nie ufam! Co z tego, że Piękna będzie mnie pilnować i motywować, jak ja mam te swoje napady... Cóż. Nie ma wyjścia. Muszę zacząć panować nacd własnym życiem. 
Dzisiaj doszłam do wniosku, że to jakaś zła wola, siła, zły duch, jakaś władza, kusiciel czy może po prostu głos, który najzwyczajniej namawia mnie do odpuszczania i podejmowania prostych, więc często zgubnych decyzji... Muszę mu się przeciwstawić! Nie ma innego wyjścia! Kto panuje nad moim apetytem? Przecież tylko ja! Muszę wygnać ten zgubny głos, to zło, które namawia mnie 'ostatni raz' do obżarcia się. 
Piękna będzie moją thinspiracją.
Liczę że mnie wspomoże, ale przede wszystkim wiem, że należy liczyć głównie na siebie!

czwartek, 25 lipca 2013

Znów się dałam oszukać! Sama przez siebie... 2 dni nic nie jadłam. Pięknie. Dałam się namówić wczoraj na wino. Było to bardzo niebezpieczne, gdyż po alkoholu ogarnia mnie syndrom pakmana i wpierdzielam co najbardziej tuczące. I pod wpływem namówiłam moją współlokatorkę żeby mi pizze kupiła przy okazji. Kiedy się zreflektowałam i zaczęłam do niej dzwonic, żeby zapomniała o tym o co ją poprosiłam okazało sie, że zostawiła telefon w domu. Pomyślałam, że jestem chyba skazana na wieczną porażkę. Koniec końców -co zachwycające - nawet przygotowałam tą pizze, walczyłam ze sobą długo i w końcu jej nie zjadłam!! Rano z niedowierzaniem spojrzałam na niezjedzonego tucznika i poszłam się zważyć. Waga pokazała 66,4 kg! nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Przez 2 dni niejedzenia 3 kg różnicy! Wiem, że to w głównej mierze woda, ale jak przyjemnie było ujrzeć te liczby! Taka byłam zachwycona, że pozwoliłam sobie zjeść 3 jabłka. I wtedy ogarnął mnie szaleńczy apetyt i w kolejności - kubeł lodów, pół paczki mleka w proszku (to moja słabość), frytki... 
Ale pokarało mnie. Kiedy byłam w stołówce dosiadło sie dwóch kolegów, w czasie rozmowy dojrzałam tą moją przepiękną chudziutką koleżankę z pracy i nie zastanawiając się nad niczym zawołałam ją, żeby się do nas dosiadła. Dopiero kiedy usiadła - taka piękna i chuda (sama niczego sobie nie kupiła, bo stwierdziła że wszystko jest tam bardzo niezdrowe) - uświadomiłam sobie, że jem frytki. Tłuste frytki z keczupem. Naraz mi się wstyd zrobiło. I jeszcze jak powiedziała z zawodem w oczach 'Frytki jesz?!'. Ale najbardziej zapadłam się pod ziemię kiedy mój kolega powiedział, że przytyłam i zaczął rozprawiać o moim efekcie jo-jo. Takiego buraka i wstydu dawno nie przeżyłam. Odłożyłam resztę tych frytek i już nie jadłam nic. Teraz leże w dresach/piżamie w łóżku z komputerem na kolanach, po uprzednim odmówieniu wszystkich spotkań towarzyskich, uprzedzeniu mojej współlokatorki, żeby udawała, że mnie nie ma w domu i po wyciszeniu telefonu. 
Po prostu się wstydzę! Jak mogłam tak bezmyślnie się roztyć! Ważyłam 58 kg! Odkąd pracuję w tej pizzerii nie mogę opanować moich kompulsji... Przytyłam 10 kg, i ludzie śmieją się z tego... Drugi kolega powiedział - 'No i na co nic nie jadłaś tyle czasu? Tyle się męczyłaś, a jeszcze więcej przytyłaś!'
Użalam się nad sobą. 
Żeby było śmieszniej to z winem w ręku xD Dobrze, że nie mam nic w lodówce, chociaż i tak nie mam apetytu po tym co się dzisiaj stało... I już nie dopuszczę, żeby moja koleżanka zobaczyła jak jem takie śmieci... Ewentualnie surowe warzywa i owoce. 
Jezu, przecież ja nie chcę jeść tego śmieciowego jedzenia! Chcę zdrowo się odżywiać i być chuda! W sobotę miałyśmy jechać na te zakupy... A jutro będę się bała stanąć na wagę! Jeszcze czeka mnie trudny weekend bo mam zamknięcia restauracji z rzędu... To nawet spać się nie da iść wcześniej... 
No cóż. Poużalam się jeszcze nad sobą tylko dzisiaj. Nie mam ochoty już nic jeść i tak. Jutro jest nowy dzień, na dodatek pas neoprenowy mi przyszedł na brzuch to do pracy będę mogła go zakładać, może mi trochę brzuch schudnie przy takiej harówie. 
Zważę się rano. I napiszę. Chociaż tych lodów waga nie pokaże :/ to dopiero jutro wyjdzie... :( Ale jestem głupia. I dla chwili przyjemności... Zaraz zaraz... Nie wiem czy była to przyjemność... Może pierwsze 2 łyżki lodów były mega smaczne, ale jak wcinałam końcówkę, to myślałam, że się obrzygam :/ jej... Jestem obleśna... Muszę się pozbyć tego przekonania, że to co słodkie jest dobre. Przecież to jest masakra! Sam HFCS, który powoduje szybkie tycie i szybki skok cukru we krwi. Insulina zadziałała i faktycznie natychmiast zrobiłam się senna. Czyli co?! Kupiłam lody za 2,50 funtów, żeby poczuć chwilunię przyjemności, zaraz opchanie się, wyrzuty sumienia, uczucie puchnięcia, masakryczną senność i koniec końców demobilizację, frustrację, smutek i zbędne kilogramy, których przecież tak chcę się pozbyć! Boże! Cóż za przejaw głupoty... Bo organizm domaga się składników odżywczych - ale przecież nie lodów karmelowych! Czemu nie poprzestałam na tych jabłkach?!
Nic to. Będę miała na uwadze to co tu napisałam. 
Nie chcę popełniać już takich błędów. 
Zastanowię się na drugi raz kolejny raz. Bo widocznie tak trzeba. Muszę pamiętać - i tak ten czas minie!

wtorek, 23 lipca 2013

Skąd się to bierze?

Cały dzień wytrzymałam na głodzie. Leżę teraz na łóżku i umieram - nie dlatego, że jestem głodna. Głód mi nawet nie przeszkadza. Tylko CHCĘ mi się coś zjeść. Mam ochotę na słodkie. Czekoladę bym zjadła. Z pewnością mój organizm domaga się cukru. Energii. 
Leżąc w wannie zaczęłam stosować tysiące racjonalizacji - może głodówka to bez sensu, lepiej na marchewce i fasolce, owocach siedzieć. Na pewno tak. Zawsze to będzie zdrowsze niż nie jedzenie niczego, a w szczególności nie jedzenie niczego i picie kawy... 

Cóż. Jakie są moje pobudki do bycia szczupłą? Prawdę mówiąc zawsze jestem uśmiechnięta i radosna. Póki nie znajdę się sama, sama ze sobą. W lustrze. Mój wygląd to jedyne przyczyny mojego smutku. Bo jedynie z tym nie mogę sobie poradzić. Nie potrafię zapanować nad sobą. 

Żyjemy na Ziemi ze zwierzętami. Na równi jako mieszkańcy, lecz wyżsi rozwojowo. Zwierzęta w głównej mierze kierują się instynktem. Kiedy pies widzi sukę, która ma cieczkę, raczej rozum go nie powstrzyma przed zapłodnieniem jej. Taka zwierzęca natura, u ludzi też się nieraz objawia... Ludzie jednak mogą zdecydować, czy jak mają ochotę na seks to czy rzucą się na pierwszą lepszą zdobycz, czy może pokierują się wyższymi uczuciami i seks złączą z miłością. 
Gdybyśmy się nie rozmnażali to byśmy nie przetrwali. I tak samo jest z jedzeniem. Trzeba jeść żeby żyć. Jedzenie potrzebne do przeżycia nie uczyniłoby mnie grubym. Jem w nadmiarze. Niby zwierzę niższe w hierarchii, ale jakie zwierze obżera się jeżeli tego nie potrzebuje do przeżycia? 
Jeżeli zwierzę już wpierdziela, to przygotowuje się na okres bez pożywienia. Okres głodu. Ja jak patrzę na siebie w lustrze to widzę, że chyba przygotowałam się na jakiś wieczny i globalny głód. Człowiek dziki, wieki temu, raz polował i miał co jeść, a raz nie. I żył. 
Cały mój tłuszcz traktuję jako przygotowanie do głodu. Długo pracowałam na to, żeby AŻ TAK się zabezpieczyć xD
Kiedy tłuszcz zniknie - zacznę jeść.
23/072013
Z małym poślizgiem, ale głodówkę rozpoczynam od teraz. Jest teraz 6:40. Muszę pamiętać, że to nie jest jakiś ogrom czasu, a i tak on minie. TEN CZAS I TAK MINIE!! Muszę pamiętać co jest moim celem! Po co mam marnować czas na byciu grubą???? Bo zmierzyłam się i zważyłam... I jest tragedia...

Waga: 69.4 kg :( (przyznam, że po wczorajszym nocnym obżarstwie)
Wymiary:
Biust: 97
Talia: 81 (talia... nie ma talii, tylko wyglądam jak ścianki od beczki...)
Brzuch: 93
Biodra: 99
Udo/Udo: 56,5/58,5 (aż 2 cm różnicy?! czuję się jak jakieś monstrum :/)

Więc będę monitorowała codziennie rano moją wagę i wymiary podczas tej głodówki!
Muszę przecież tego lata wyjść jeszcze na plażę! Mieszkam nad morzem do jasnej cholery!
Uda mi się, wytrwam przynajmniej tydzień na tej głodówce! A potem -> będę na sokach warzywnych i owocowych!
Jestem zmotywowana!



21/07/2013
Przesrane...
Przyszła do nas do pracy nowa dziewczyna - śliczna, baaardzo szczupła - piękna - 43 kg. I umówiłyśmy się, że pojedziemy do pobliskiego miasta na zakupy. Mam sobie kupić strój kąpielowy również. Więc muszę do wyjazdu szybko schudnąć, bo jak ja się jej pokażę taka obtłuszczona?? :/ przecież to wstyd... Co ona sobie o mnie pomyśli... Że ile ja musiałam żreć żeby się do takiej grubości doprowadzić?! Na razie do 60 kg by mi wystarczyło... Jak kiedyś zrobiłam sobie głodówkę, to schudłam 8 kg przez 9 dni... To nie jest kurde długo - 9 dni. Pomyśleć, że odchudzam się już latami! więc 9 dni?... To pryszcz. Od jutra zacznę głodować. wypłata w piątek, więc w przyszłym tygodniu pewnie pojedziemy. Jakby mi się udało... <3
Uda się!
Czyli start 22/07/2013. Do 31/07/2013. Taki plan. Senesu się napiję przed snem.


20/07/2013
Jak na pierwszy dzień nowego/lepszego życia, to jestem z siebie dumna. Pracuję w kuchni w pizzerii i dziś był mój pierwszy dzień bez pizzy! Bardzo jestem z siebie zadowolona - jak na osobę z wiecznym atakiem obżarstwa poradziłam sobie bardzo ładnie.
Ściśle mówiąc to do godziny 21 nic nie zjadłam. Tylko kawa. Miałam iść do znajomych na kolację, ale poprosiłam, żeby nic dla mnie nie gotowali, bo mam problemy trawienne i nie chcę umierać. Bo chyba bym umarła, jakbym zjadła to co chcieli przygotować - Four Cheese Pasta...
Atak wziął mnie po 21, pognałam do sklepu nakupować sobie czegoś, kupiłam zupkę chińską i czipsy. Trzęsłam się strasznie na widok czekolady... Ale nie kupiłam. Jak wróciłam zjadłam miseczkę sałatki z kuskusa, nie całą miseczkę, bo 1/3 wyrzuciłam do śmieci, pół paczki czipsów - niestety, ale na szczęście się również opamiętałam i  wysypałam resztę do śmieci. Ciągle walczyłam z atakiem, więc zjadłam jabłko. Przeżyłam. Jutro zważę się. Zmierzę.
Będę chuda.